Jak było do przewidzenia, podczas listopadowej sesji rady miasta sporo emocji wzbudziło rozpatrzenie projektu uchwały w sprawie podatków i opłat lokalnych. Najwięcej, co zrozumiałe, wśród przedstawicieli opozycji. Koniec końców, po wymianie arytmetycznych ciosów, zwyciężył ekonomiczny rozsądek. Po przeliczeniu na pieniądze oznaczający dla miejskiego budżetu dodatkowe prawie dwa miliony złotych.
Pod nieobecność chorego na grypę prezydenta, konieczność podjęcia rzeczonej uchwały uzasadnił jeden z jego zastępców. Zaczął od nakreślenia tła historyczno-ekonomicznego. – Wyróżniamy się na tle polskich samorządów, ponieważ przez ostatnie trzy lata podatków i opłat lokalnych nie podwyższaliśmy. A zrobiło to na rok bieżący 88 proc. gmin w Polsce, a 70 proc. gmin w roku 2021. Nam udawało się takiego ruchu nie czynić, natomiast teraz sytuacja gospodarcza, sytuacja finansów publicznych zmusza nas do tego, aby taki projekt uchwały przedstawić – powiedział Piotr Zadrożny. Sytuacja, dodajmy, przez polskie samorządy w najmniejszym stopniu niezawiniona. – Z czego żyje miasto? Z dochodów uzyskiwanych od swoich mieszkańców. I przez wiele, wiele lat było tak, że był to jakiś procent od podatków, które wpłacali w urzędzie skarbowym. A teraz, tak jak pani skarbnik powiedziała, zmieniono zapisy w tym zakresie. To jest pewien skomplikowany wzór i to urzędnik wyznacza nam, ile pieniędzy możemy dostać z budżetu państwa z tytułu udziału w podatku od osób fizycznych. I nagle się okazało, że tych pieniędzy jest wielokrotnie mniej, niż było do tej pory – dodał w temacie PIT-u zastępca prezydenta.
Związek Miast Polskich wyliczył, że w latach 2019-2023 na rządowym majstrowaniu przy podatkach Legionowo straci aż 100 mln zł. A przyznane mu rekompensaty wyniosą zaledwie jedną czwartą tej kwoty. To plus szalejąca inflacja, gwałtowny wzrost kosztów energii elektrycznej, cen paliw i najniższego wynagrodzenia nie pozostawia gminnym skarbnikom wyboru. Mimo wszystko miejscy włodarze nie zaproponowali radzie maksymalnych stawek. Według projektu wzrost lokalnych podatków i opłat wyniesie ponad 11 proc. – Na te wszystkie zwiększenia po stronie wydatków my potrzebujemy środków finansowych. Bo jeżeli się nie znajdą, to trzeba będzie zamykać, likwidować, zwalniać. To są konsekwencje sytuacji, w której się znajdujemy. Miasto to jest żywy organizm, nie dodrukujemy pieniędzy – ostrzegał Piotr Zadrożny.
Gdy już doszło do dyskusji w tym punkcie obrad, pierwszy zabrał głos szef klubu PiS. I już na wstępie politykę Zjednoczonej Prawicy wziął w obronę. – Faktycznie, zmieniły się zasady, natomiast finalnie chyba nasze miasto nie jest stratne, a te dochody są coraz wyższe – powiedział Andrzej Kalinowski. W których „kieszeniach” miejskiego budżetu przybyło środków, radny nie podał. Stwierdził za to, że zamiast podwyższać stawki o 11 proc., lepiej byłoby zwiększać je mniej, lecz częściej. Jego koledzy z opozycji woleliby nie robić tego wcale. Zalecając przy tym ratuszowi bardziej racjonalne gospodarowania środkami. – Wszyscy dobrze wiemy, że koszty utrzymania gospodarstw domowych drastycznie rosną (…). To w tej sytuacji wyciąganie ręki jeszcze do naszych mieszkańców o kolejne daniny chyba nie jest najlepszym momentem – ocenił Bogdan Kiełbasiński. – Ci mieszkańcy, czy to bloków, czy domów jednorodzinnych, to jest ich własność. Czyli podnosimy im podatek od tego, co jest ich własnością. My jakby z tego, oprócz tych pieniędzy, które z nich, brzydko mówiąc, ściągniemy, nie mamy nic, nie wnosimy nic. To tylko oni mają wnieść do budżetu – wtórował koledze Artur Pawłowski.
Skoro już mowa o miejskiej kasie, przewidywane wpływy z podwyżek lokalnych danin wyniosą około 1,8 mln zł. Na większość tej kwoty „zapracuje” podatek od nieruchomości. Właściciel średniej wielkości mieszkania zapłaci go rocznie o 30, a domu z garażem i dużą działką – o 103 zł więcej. Tak więc stosunkowo niewiele. Mimo to jeden z radnych tych ostatnich wziął w obronę. Na takie dictum jego mandatowy adwersarz wyprowadził kontratak. – Nawiązując do wypowiedzi pana radnego Traczyka, że mieszkańcy domów jednorodzinnych nie odnoszą korzyści (z większości miejskich inwestycji – przyp. red.), więc nie powinni płacić więcej, to chciałbym przypomnieć, że to mieszkańcy domków jednorodzinnych korzystają z dopłat do wymiany pieców, z których na przykład mieszkańcy bloków skorzystać nie mogą. Więc to nie jest tak, że my tylko podnosimy podatki i nic im nie dajemy – zauważył Marcin Smogorzewski.
Tonując nastroje, szef rady miasta przedstawił sprawę w jeszcze szerszym, po trosze inwestycyjnym, po trosze fiskalno-społecznym kontekście. – Też mam własny dom i tak się zastanawiam: czy mi prezydent kiedykolwiek pomagał w budowie tego domu? Ale z drugiej strony, są drogi, ulice, chodniki – tak to funkcjonuje. No niestety, nikt podatków nie lubi płacić – przypomniał Ryszard Brański. Nie wszyscy, nawet w politycznym światku, lubią też demagogiczne bicie piany. Jedną z takich osób okazał się cytowany już zastępca legionowskiego prezydenta. – Prosiłbym, żeby nie mówić, że to jest „drastyczna podwyżka”, w sytuacji kiedy inflacja wynosi 20 procent, a my podnosimy o jedenaście.
Gdy już zbliżał się moment podjęcia przez radnych decyzji, przewodnicząca miejskiej komisji budżetu i finansów, która zajmowała się omawianym projektem, bynajmniej nie ułatwiła im zadania. – W wyniku głosowania i równego rozłożenia się głosów za i przeciw komisja nie wydała opinii w tym projekcie uchwały – poinformowała Agata Zaklika. Wydali ją natomiast, bo wydać musieli, legionowscy samorządowcy. Projekt uchwały w sprawie podatków i opłat lokalnych poparło 12 radnych, 9 było przeciw, zaś jeden wstrzymał się od głosu.