Na początku przyszłego tygodnia wyjedzie z Legionowa kolejny transport z darami dla ponad setki rodaków ze Wschodu. Członkowie wspierającej ich od kilkunastu lat Wspólnoty „Rodzina Pielgrzymkowa”, działającej przy parafii św. Jana Kantego, nie mieli wątpliwości, gdzie tej zimy skierować swą materialną pomoc.
Mózgiem oraz siłą napędową całej operacji, ze sztabem mieszczącym się w jej domu, tradycyjnie była Elżbieta Kaczyńska. – Jak co roku, już od 18 lat, organizujemy dla Polaków Paczkę na Kresy. Oczywiście zmienialiśmy w tym czasie kraje. W tym roku wybraliśmy Ukrainę, do której było bardzo ciężko się dostać, bo wiadomo, jak niechętnie przepuszczano transporty z humanitarną pomocą. Jedziemy w rejon wsi Bykówka, gdzie funkcjonuje szkółka sobotnio-niedzielna, bo jak wiadomo, szkół już tam nie ma. Dotrzemy również do Nowogrodu Wołyńskiego oraz do wioski Marianka, też na Wołyniu, gdzie mam spotkanie z Polakami – mówi Elżbieta Kaczyńska. Każda taka okazja do kontaktu oddzielonych granicą rodaków dostarcza uczestnikom ogromnych wzruszeń. Przywiezione z Legionowa paczki nabierają wówczas podwójnego znaczenia: pomagają przeżyć, lecz także wzmacniają patriotycznego ducha. – Ta akcja Paczka na Kresy zaczęła się tak niewinnie: najpierw ode mnie, później połączyliśmy się ze znajomymi, a następnie doszło to do wspólnoty. A dzisiaj dołączył też urząd miasta, swoje szkoły zaangażowało również starostwo, bo znają tam rzetelność tego przedsięwzięcia, tych akcji.
Wśród młodych ludzi, którzy pomogli zebrać i spakować dary, znalazła się liczna grupa uczniów z legionowskiej „jedynki”. Zaprawionych w tego typu działaniach i zawsze skorych do bezinteresownego wsparcia. Dość powiedzieć, że zebrane przez nich środki na rzecz kilkorga chorych dzieci idą już w setki tysięcy złotych. – Byliśmy bardzo chętni, bo pomagać zawsze trzeba, a pomoc się odpłaca. I dlatego wszyscy tu jesteśmy – mówi Marta Heliasz, uczennica SP nr 1 w Legionowie. A jej koleżanka, Maja Szmyt, dodaje: – Bardzo ważna jest w tym nasza chęć pomagania innym. Jest nas sporo, a będzie jeszcze więcej! Mając takich podopiecznych, nauczyciele z „jedynki” wręcz pękają z dumy. – Cała szkolna społeczność jest bardzo zaangażowana. Nie tylko dzieci, ale i rodzice oraz całe grono pedagogiczne. Mamy też błogosławieństwo pani dyrektor Ewy Jabłońskiej, która wspiera nas we wszystkich akcjach. I oby tak dalej, bo coraz więcej uczniów jest chętnych do pomocy – podkreśla Jolanta Urbańska, nauczycielka SP nr 1 w Legionowie.
To dobrze, bo dobroczynnej pracy raczej na pewno dla nich nie zabraknie. – Pani Elżbieta Kaczyńska jest osobą, która potrafi zorganizować tutaj tę współpracę w szerokim zakresie. Myślę, że zaangażowanie młodzieży jest takim dobrym świadectwem dla pozostałych osób, które podejmują wysiłki, aby wspierać innych. Młodzi ludzie mają wielkie serca, mają wielkie pragnienia, żeby pomagać, ale trzeba im dać sposobność do tego. To, co dzieje się tutaj, jest taką dobrą szkołą wzajemnej pomocy, ale też chrześcijańskiego świadectwa, że ludzie mają w sobie ducha; to, żeby dzielić się i pomagać innym – uważa ks. Grzegorz Kucharski, proboszcz parafii św. Jana Kantego w Legionowie. – Jestem bardzo wdzięczna młodzieży za jej aktywność. Przez trzy dni, dając swój czas, uczniowie zbierali żywność w marketach. Przez cały czas pomagali im też ich rodzice i nauczyciele – dodaje Elżbieta Kaczyńska.
Zebrane produkty żywnościowe oraz środki czystości pozwoliły na przygotowanie stu paczek dla dorosłych beneficjentów akcji. Kolejnych pięćdziesiąt paczek, głównie ze słodyczami, trafi natomiast do rąk dzieci. Cały ten transport po raz dwudziesty, razem z panią Elżbietą, dowiezie im Mieczysław Witek, legionowski wolontariusz, który niemal całą Ukrainę zdążył już przejechać wzdłuż i wszerz. Wożąc tam dary także po rozpętaniu przez Rosję konfliktu zbrojnego. – W drodze do Starego Sambora w sześć godzin pokonałem 40 km, między wyrwami, jakie były w drodze po rakietach. Przeprawy graniczne pięknie przechodzę, bo mam listy polecające od prezydenta Legionowa, w dwóch językach – to mi ułatwia przekroczenie granicy. Problemy są z łącznością. Najgorsza jest bezsilność, kiedy nagle zabraknie prądu, łączności, a rodzina wie, że dookoła spadają rakiety – opowiada pan Mieczysław. Jest jednak coś, co napędza go równie skutecznie jak paliwo robi to z prowadzonym przez niego dostawczakiem. – Radość ludzi, którzy otrzymują tą pomoc, dodaje mi sił. Tych ludzi, tych dzieci. Znajomi pytają mnie: „Czy ty się nie boisz?”. No kto by się nie bał? Każdy się boi. Ale kiedy już siądę za kierownicę, nie czuję strachu i po prostu jadę przed siebie. Jadę tam, gdzie mam dojechać.
Jak dotąd szczęśliwie udawało się i dojechać, i wrócić. Oby tak samo było też tym razem.