Wśród wielu kosztownych przedmiotów, jakie do tej pory członkowie legionowskiej OSP przekazali zaprzyjaźnionym ukraińskim strażakom, bohater tego tekstu wartością materialną akurat się nie wyróżniał. Posiadał za to bezcenne znaczenie symboliczne – bo wymownie pokazał także bojową solidarność druhów z żołnierzami zwalczającymi rosyjskich najeźdźców.
O doskonałych relacjach legionowskich strażaków z OSP, jakie od lat łączą ich z ukraińskimi kolegami działającymi w zaprzyjaźnionym regionie tego nękanego teraz przez wojnę kraju, pisywaliśmy co najmniej kilkakrotnie. Najczęściej czyniąc to przy okazji przekazywania im przez druhów z Legionowa jakiegoś specjalistycznego, głównie jeżdżącego sprzętu. Byliśmy też więc, co zrozumiałe, na miejscu akcji, kiedy do rąk szefa delegacji ze wschodu trafiły ostatnio kluczyki do przekazanego mu przez polskich kolegów ambulansu. Nie ów pojazd będzie jednak bohaterem tej krótkiej opowiastki, lecz jeden z drobniejszych, ofiarowanych przez Polaków sprzętów, który wraz z innymi przydatnymi akcesoriami trafił na pakę głównego podarunku, by następnie udać się w długą drogę do broniącego się dzielnie kraju. Drobniejszych, lecz sądząc po jego złowrogim wyglądzie – przypominającym rozbudowany o dodatkowe funkcje łom, również świetnie nadający się do obrony. A i w ataku byłby też chyba jak znalazł…
Chyba zresztą właśnie ofensywę mieli strażacy z Ukrainy na myśli, bo – z tego, co udało nam się podsłuchać – pierwszą reakcją ich szefa na widok dzierżonego przez druha Tomasza groźnego „uzbrojenia” były wypowiedziane z uśmiechem słowa, że przyda się on, uwaga, na „swinio-sabaki”. Krótko pisząc, obdarowany się ucieszył. W tym momencie wypadałoby wszak wyjaśnić, cóż to są za stworzenia? Starsi wiekiem czytelnicy, pamiętający co nieco z lekcji języka rosyjskiego, zapewne się tego domyślają. Innym zaś już tłumaczymy: chodzi o nieistniejące wśród reprezentantów ziemskiej fauny skrzyżowanie świni tudzież psa. Istnieje ono natomiast, przynajmniej według Ukraińców, wśród przedstawicieli osobników przypominających ludzi, czyli ruskich sołdatów – bo tak ich właśnie zaatakowany przed rokiem naród zwykł nazywać. Siłą rzeczy mocno zarazem uwłaszczając zarówno bardzo inteligentnej, skądinąd, kwiczącej wieprzowince, jak też najlepszym przyjaciołom człowieka. No ale tak to czasem z tym językowymi konotacjami bywa. Nam w każdym razie powyższe określenie przypadło do gustu. A jeszcze bardziej się ucieszymy, kiedy wszystkie bez wyjątku „swinio-sabaki” zostaną z ukraińskiej ziemi przepędzone do swej tyleż bezkresnej, co bezdusznej krainy. I już nigdy nigdzie się stamtąd nie ruszą.