Tak zwani porządni obywatele spoglądają na nich z wyższością, wzmocnioną często obrzydzeniem oraz wyrażaną słowem i spojrzeniem dezaprobatą. Próżno szukać człowieka, który by im czegokolwiek zazdrościł. Ale gdy się tak chwilę zastanowić, reprezentanci o(b)mawianej poniżej warstwy społecznej – z francuska określanej mięciutko brzmiącym terminem „żulia”, wiodą żywot, jakiego śmiało można im zazdrościć. Żywot spokojny, bezstresowy, no i wolny od spoglądania na zegarek. Jednak nie tylko czasu mają oni pod dostatkiem.
Jeśli popatrzeć na typowego przedstawiciela tej sfery (bo tak się składa, że na złość feministkom prym wiodą w niej panowie) z szerszej, pozbawionej uprzedzeń perspektywy, stanowi on – zgodnie z tym, co w antycznej Grecji głosili cynicy – współczesną wersję człowieka szczęśliwego. Wszak żywi pogardę dla dóbr materialnych, żyje w zgodzie z naturą tudzież gwiżdże na autorytety i panujące obyczaje. Tak zwany nur kultywuje też bliski fanom tego filozoficznego nurtu zwyczaj publicznego załatwiania wielu potrzeb. Z załatwianiem się włącznie. – A czego tu mu zazdrościć? – zapyta zdumiony, zabiegany homo yuppiens albo inny reprezentant zgniłego Zachodu – przecież on nic nie posiada! I popędzi dalej, tyrać na nową brykę lub srajtfona. Fakt, gdyby przyjąć, że celem doczesnych zmagań powinno być gromadzenie dóbr, będzie miał rację. Lecz kiedy za najwyższą wartość uzna się życie leniwe i pozbawione trosk, to właśnie lump dzierży w przybrudzonych dłoniach papiery na robienie za słowiańską wersję guru.
Pierwszy z brzegu powód, dzięki któremu guru-je nad normalsami: większość czasu spędza zdrowo, na świeżym powietrzu, nigdy nigdzie się nie spiesząc. No, chyba że do skupu złomu, co swoją drogą (biorąc pod uwagę, z czym tam podąża) dobrze świadczy o jego czystym uczuciu do Matki Ziemi. Albo inny atut: czy ktoś kiedykolwiek słyszał, żeby podsklepowi stoicy cierpieli na cukrzycę, otyłość, alergię lub też wywołane stresem wrzody? Nikt. Te cywilizacyjne paskudztwa ich się po prostu nie imają. A teraz coś z materialistycznej beczki. Ponieważ unika uganiania się za manelami, menelowi obcy jest lęk przed ich utratą. Co zaś się tyczy jego przedsiębiorczości i kompetencji w zakresie ekonomicznego survivalu, wzór ze standardowego kloszarda powinien brać także każdy minister finansów – wszak drobny pijaczek dzień w dzień łata prywatną dziurę budżetową. W odróżnieniu od polityków, chociaż mu się nie przelewa, na przelew znajdzie zawsze. A jednak o głosy rodaków z tak zwanego marginesu – lekceważąc, nawiasem pisząc, ich daleką nad Wisłą od marginalnej liczebność – polscy politycy za bardzo nie zabiegają. Chyba zresztą słusznie, gdyż menel, jako człek zasadniczo szczęśliwy, ich obietnice (de)naturalnie bowiem olewa. Ze spragnionymi głosów uczestnikami wszelkich wyborów łączy go tylko jedno – zamiłowanie do procentów.