Nasza rodzima, polska mowa (wzorem chyba wszystkich innych od momentu wzniesienia wieży Babel) przypomina trochę śmietnik. Wrzucamy do niej z biegiem lat coraz to nowe odpadki wytworzone przez inne narody, część dość szybko zakopując w zbiorowej niepamięci, inne zaś całymi latami i wiekami mając na językach. Co zresztą często wychodzi nam na zdrowie, gdyż są nacje, którym pewne uniwersalne terminy czy sprzęty udało się nazwać zgrabniej niż potomkom Lecha. Choć akurat inny Lech, ten od płotu i elektryczności, potrafił znaleźć plusy dodatnie także w nadwiślańskiej mowie… Owszem, bywał wręcz porażająco kreatywny, lecz trudno go za tę inność puszczać w skarpetkach. Należałoby się to wszak tysiącom jego rodaków, którzy zamiast oryginalnych dań, co i rusz wkładają do ust językowe fast foody. A mowie nie wychodzi to na zdrowie.
Pamiętacie, jak przed kilkoma laty całe masy Polaków, a już szczególnie tych mądrych, z telewizora, każde wypowiedziane zdanie kończyły zapytaniem: „tak?”. Trwało to i trwało, a przenosiło się szybciej od wieści o legionowskiej przeładowni śmieci. Wreszcie jednak, w niewypowiedzianych mękach, uwięzło nam w gardłach. Powszedni język nie znosi jednak próżni, więc po pewnym czasie zainfekował go kolejny tyleż zgrabny, co zbędny zwrocik: „i tak dalej”. Słychać go teraz wszędzie, chociaż – podobnie jak przy innych tego typu pandemiach – prym w zachorowaniach zdają się tu wieść warstwy ciut lepiej wykształcone. A zarazem najwyraźniej mniej odporne na wdzierające się do nich przez uszy wirusy. Hula zatem sobie to „i tak dalej” solo, występuje wzmocnione – w podwójnej formie, a znam też osobnika, który wieńczy swoje wypowiedzi słowami „i tak dalej, i tym podobne”. Niezależnie od tego, o czym akurat rozprawia. Nie wierzycie? To posłuchajcie. Zaczynając od siebie.
Cóż w tym powszechnym „itakdaleizmie” złego? Niby nic, ot taka przelotna (oby!), narodowa zachcianka. Może jednak bywać nieco myląca. Choćby przy omawianiu inwestycji, kiedy to informując o drodze czy budynku jakiś budowlaniec albo polityk zakończy komunikat kultowym „i tak dalej”. Otwierając tym samym pole do dociekań, czy aby nie chodziło mu o dodatkowe piętra albo kilometry? Ale już przy koleżeńskich pogaduchach omawiana tu maniera potrafi nieźle napędzić wyobraźnię – gdy na przykład przyjaciółka wspomni przyjaciółce o popołudniowej kawce, na której była z pewnym panem. O, tutaj wyszeptane z tajemniczym uśmiechem „i tak dalej” znaczy z reguły bardzo wiele! I chyba właśnie za tę niekonkretność ów zwrot Polacy pokochali – bo tak pięknie otwiera pole do dociekań, sugerując zarazem bezkresną mądrość oratora. A przecież każdy z nas pragnie zobaczyć w oczach rozmówcy podziw tudzież uznanie. Cieszmy się przeto tą naszą nową werbalną fasadą, za którą wprawdzie tylko z rzadko coś się kryje, za to ona sama znaczeniową pustkę ukrywa po mistrzowsku. No więc szalej sobie, narodzie, szalej! I tak dalej.