Idę, ba, biegnę o zakład, że zabytkowi Chińczycy, złożycząc komuś słowami: „Obyś żył w ciekawych czasach!”, myśleli o czymś w rodzaju obecnej sytuacji na świecie. A już z pewnością o ekologiczno-ekonomicznym, spotęgowanym wojenkami bałaganie, jaki go w nieodległej przyszłości czeka. Bo co do tego, że teraz, nie tylko zresztą w Ukrainie, karabiny i bomby grają dopiero uwerturę, wielu mądrych ludzi nie ma żadnych wątpliwości.
Dyktatorzy, analogicznie do rządów Nikodema Dyzmy w Banku Zbożowym, posiadają tę cechę, że – jak to ujął ów powieściowy nygus – trzymają poddanych za mordę. I tych (stanowiących większość), którzy nawet bez nadzoru zasługiwaliby na ocenę wzorową z zachowania, i tych, których w ryzach trzyma tylko perspektywa wpisanej im do dziennika „lufy”. Zaś bardziej dosłownie, bez szkolnych metafor – lufy przy głowie. Ma to, jak wiemy, mnóstwo wad, są też jednak zalety – jeśli wódz nie przegina, grzeczni obywatele mogą bez strachu chodzić po ulicach. Lecz gdy wodza nagle zabraknie… Weźmy taki w miarę świeży przykład. Kiedy wciskając ludzkości kit o broni chemicznej, Wujek Sam rozjechał kuzyna Saddama, poklepano jankesów po ramieniu. Bo to zły facet był, no i wreszcie tak zwycięzcom bliski Bliski Wschód zazna uroków demokracji. Żaden (?) z reżyserów tego spektaklu nie przewidział, że najcieplej zmianę ustroju powitają zwolennicy allachizacji metodą Kałasznikowa. Po czym w natchnionej euforii rozjadą się po niewiernych krajach i kontynentach, by jako wybuchowi misjonarze powodować wśród tubylców eksplozje religijności. Fakt, nie bezinteresownie, bo z myślą o czekających w raju napalonych dziewicach, ale jednak. I wszystko z tym nawracankiem byłoby fajnie, gdyby nie ci durni grzesznicy, którzy ani myślą pięć razy dziennie wysłuchiwać solówek muezina. Lekcje religii przygotowano więc dla nich bardziej wystrzałowe.
Na domiar złego, jakby zdziwiony takim obrotem sprawy Zachód miał zbyt mało problemów, na horyzoncie zarysowało się zagrożenie ze wschodniej flanki. I tu już, rodacy, skończyły się żarty, a zaczęły podchody. Z historyczno-histerycznej perspektywy przypomina to współczesny remake reality show pod tytułem „Żelazna kurtyna wujka Stalina”. Tak jak kiedyś pan Józek potrzebny był aliantom do rozprawienia się z małżonkiem Ewy Braun, tak tęskniący za ZSRR sukcesor Jelcyna aż palił się do napędzania Starego, acz durnego politycznie Kontynentu swoimi paliwami. I mało kto dostrzegał, że w tym handlu chodzi mu nie tylko o twardą walutę. W Jałcie gruziński mentor Wołodii bez szemrania dostał wszystko, czego oczekiwał. Liczył też na to obecny ruski tyran. Ale się przeliczył. I tylko dlatego, że ukraińscy kozacy pokazali mu gest Kozakiewicza, narody, które przez kilka dekad czytały „Trybunę demoludu”, mogą na razie spać spokojnie. Byle jednak nie spały za długo i głęboko…
Wciskanie ludziom na siłę własnej wiary czy ideologii od wieków bywało okrutnym nabożeństwem. Wycierając sobie nimi gęby oraz miecze, silniejsi zabijali słabszych na mocy „wyroku” Tory, Biblii czy Koranu. Co jakiś czas swoje trzy grosze dorzucali też na krwawą ofiarę wyznawcy kultu doczesności. Czym zakończy się nadciągająca krucjata? Najpewniej piekłem. Jeśli historia rzeczywiście lubi naśladować echo, szatańska forpoczta dojechała już do Legionowa. Przecież stosunkowo niedawno oddano tu do użytku nowy dworzec. A w przeszłości zawsze zwiastowało to jedno – konflikt, od którego trzęsła się Ziemia. Zawsze rozchodzący się po ludzkich kościach.