Gdyby nie chodziło o korektę tekstu uświęconego wiarą i wielowiekową tradycją, kolejny wers bodaj najczęściej używanej przez Polaków modlitwy powinien zostać zmieniony i zaczynać się od słów: „Leku naszego powszedniego daj nam…”. Bo wielu z nas medykamentami opycha się częściej niż chlebem. Wedle resortowych statystyk w zażywaniu ich na głowę mieszkańca bijemy innych na głowę. Ponad połowę owych „zdrowych” przekąsek kupujemy z myślą o naprawieniu układu krążenia, przewodu pokarmowego i skołatanych nerwów. Szczególną, coraz większą atencją darzymy wszak inny przysmak – piguły przeciwbólowe. Rok w rok zaopatrujemy się w dobrze ponad sto milionów opakowań, wydając na to miliardy złotych. Dowodząc tym samym dwóch rzeczy: prawdziwości hasła zawartego ongiś na okładce jednego z albumów Budki Suflera, że „nic nie boli tak jak życie”, oraz narodowego sprytu. Skoro pesel ma się tylko raz, po co przez ten czas narzekać, że ciągle nam coś nawala? Lepiej chemicznie się znieczulić.
Owa pastylkowa miłość to, rzecz jasna, miód na serca wszelkiej maści medycznych fabrykantów. Rocznie, jak mało która nacja na Starym Kontynencie, wkładamy im do kabzy kilka procent rodzimego PKB. Wychodzi na to, że bardziej boimy się chorób niż wrogów, gdyż mowa o kasie większej od żołdu naszej dzielnej armii. Co ciekawe, łykając powlekany miraż zdrowia, nie zapominamy o patriotyzmie – przeszło połowa żenionych na polskim rynku specyfików pichcona jest w kraju. Ale są i inne plusy lekomaniackiego apetytu. Weźmy choćby taką mumifikację. Dawniej dostępna dla faraonów, teraz doczekają jej – pod warunkiem regularnego pałaszowania konserwującego aptecznego asortymentu – nawet najbiedniejsi rodacy. Za kilkaset lat archeolodzy jak nic będą mieli zagwozdkę, skąd nad Wisłą tyle mumii? Chyba że koledzy historycy szepną im coś o tym, że w kraju Polan dobrze rozkładała się jedynie gospodarka…
Na koniec warto wspomnieć o niekiedy przyklaskujących upodobaniom pacjentów lekarzach. Zamiast dociekać przyczyn, część z nich tuszuje tylko skutki chorób, recepty upatrując w receptach. Dodatkowo, zgodnie z zapotrzebowaniem możnych koncernowych mecenasów, od czasu do czasu wymyślą i spopularyzują nową dolegliwość. Taki na przykład ja, z pozoru zdrowy na umyśle obywatel, dopiero z reklam dowiedziałem się, że ludzkość nęka zespół niespokojnych stóp! Tylko czekać na kolejne medyczne nowalijki: syndrom mrugających powiek lub chorobę potarganych włosów. Ale spokojnie, zdrowo się fachowcy napracują i lekarstwo w trymiga będziemy mieli na wyciągnięcie ręki. Oczywiście nie gołej. Należy bowiem pamiętać o jednej zasadzie: w medycznym biznesie, żeby być klientem przezeń cenionym, jeśli już coś wyciągamy, to najlepiej portfel.