Jak można było przewidzieć, do zainicjowanego przez grupkę mieszkańców referendum w sprawie odwołania prezydenta Legionowa nie dojdzie. W określonym prawem czasie nie udało im się bowiem zebrać wymaganej liczby zwolenników tego – dla większości legionowian najwyraźniej mocno kontrowersyjnego – pomysłu.
Aby można było przeprowadzić lokalne referendum, pod przygotowanym przez jego inicjatorów wnioskiem musi podpisać się co najmniej 10 proc. uprawnionych do głosowania mieszkańców danej gminy. W Legionowie oznaczało to dla prezydenckich oponentów poprzeczkę ustawioną na budzącej respekt wysokości blisko czterech tysięcy podpisów. Wysokości, której pokonanie okazało się jednak dla nich zbyt trudne. Mimo że na zapełnienie list poparcia organizatorzy mieli przewidziane w ustawie 60 dni, do minionego wtorku (8 sierpnia), kiedy upływał termin zbierania podpisów – jak potwierdził warszawski komisarz wyborczy – to się nie udało. Tym samym całą referendalną ideę jej pomysłodawcy śmiało mogą już wyrzucić do kosza. I to razem z zebranymi podpisami, które muszą albo zniszczyć sami, albo pofatygować się z nimi w tym celu do biura komisarza wyborczego.
Tym, ilu mieszkańców zdecydowało się poprzeć ich dążenia do „prezydenckiego” referendum, jego organizatorzy na razie się nie chwalą. Póki co zapowiedzieli jedynie wydanie dotyczącego ich akcji komunikatu.