Kto jak kto, ale miejscy muzealnicy o wyjątkowo doniosłych rocznicach pamiętają zawsze. Kiedy więc nadarzyła się taka naprawdę odlotowa, postanowili godnie ją uczcić. I z tej okazji w drugą niedzielę września zaprosili legionowian do swej głównej siedziby przy ul. Mickiewicza, aby tam wspólnie z nimi historycznie wzbić się w przestworza.
– Dzisiaj spotykamy się z okazji 90. rocznicy pierwszego zwycięstwa polskich baloniarzy w zawodach o Puchar Gordona Bennetta, które to zwycięstwo miało miejsce w dniach 1-2 września 1933 roku, w zawodach, które rozpoczęły się w Chicago. I nasza załoga, Hynek i Burzyński, na balonie „Kościuszko”, po raz pierwszy wygrali wtedy ten puchar dla Polski. I to pierwsze z trzech kolejnych zwycięstw, które zapewniły Polsce ten puchar na własność – przypomina Rafał Degiel z Muzeum Historycznego w Legionowie. W roku 1933 i w następnym zawody gościły w Warszawie i tam również, jak wspomniano, polska załoga okazała się najlepsza. Załoga, warto pamiętać, z Legionowa i na pochodzącym stąd balonie. Kolejny triumf w Pucharze Gordona Bennetta, też na legionowskim sprzęcie – zaliczyli w 1938 roku piloci z Torunia. Rok później, we wrześniu, rywalizacja najlepszych baloniarzy miała odbyć się we Lwowie. Ale jak wiadomo, na niebie zaroiło się wówczas od całkiem innych statków powietrznych…
Tak czy inaczej, pucharowe sukcesy Franciszka Hynka i Zbigniewa Burzyńskiego odbiły się w kraju, i nie tylko w nim, bardzo szerokim echem. – Polska była wtedy głodna takich międzynarodowych sukcesów i to zwycięstwo miało jakby dwa aspekty. Raz, że tutaj w Polsce, dla kibiców i sympatyków sportów balonowych, ale też w samych Stanach Zjednoczonych, gdzie okazało się, że nasi baloniarze mają spore grono kibiców wśród amerykańskiej Polonii, której Chicago było w tym czas dużym ośrodkiem. Natomiast w Polsce błyskawicznie stali się oni kimś w rodzaju celebrytów. Witani tłumnie po przylocie, stali się nagle bardzo popularni i można by porównać ich do dzisiejszych celebrytów, tylko że oni mieli faktycznie potężne zasługi sportowe – zaznacza legionowski historyk. Zwycięstwa polskich pilotów, co zrozumiałe, wyrobiły też markę legionowskim zakładom balonowym. – Już w Chicago naszymi balonami interesował się prof. Piccard, który później wrócił do Legionowa, żeby zaproponować budowę „Gwiazdy Polski”, czyli największego w tamtym czasie balonu stratosferycznego na świecie. Na pewno te kolejne zwycięstwa miały charakter promocyjny i rozsławiały Polskę, ale też Legionowo. Dzięki nim Legionowo stawało się znane na świecie, a miejscowe zakłady uznaną marką w świecie balonowym.
W tym miejscu ludziom mniej z nim obeznanym, a tych jest przecież większość, warto wyjaśnić, na czym polegała rywalizacja podniebnych sportowców. – Balony musiały osiągnąć osiągnąć jak największą odległość w linii prostej od punkty startu. Czyli nie liczyło się to, kto przeleciał największą odległość, na przykład zygzakując, lecz musiał to być największa odległość w linii prostej – tłumaczy Rafał Degiel. Choć laikom wydaje się, że balon właściwie leci tam, gdzie chce, tak jest inaczej. Rola jego pilotów była i pozostaje decydująca. A do opanowania Polacy mieli wtedy obiekt ważący przeszło 1300 kg, z czego ponad połowę stanowił sam balast, a dodatkowe 300 kg ważyły radiostacja, butle i aparaty tlenowe. Przy czym, gdy już były puste, w celu zmniejszenia masy balonu załoga wyrzucała je za burtę. – Oni oceniali, na jakiej wysokości warto lecieć i gdzie wieją wiatry, bo na różnych wysokościach wieją one w różnych kierunkach. I oni oceniali, która z nich i z jakim wiatrem będzie najbardziej korzystna. Startując w Chicago, nasi baloniarze nie wznieśli się od razu na zbyt dużą wysokość, tylko przez pewien czas lecieli na wysokości około 50 m, bo stwierdzili, że wiatr jest tam bardziej korzystny i poniesie ich bardziej na północny wschód niż na wschód, gdzie wylądowaliby zaraz nad Atlantykiem i musieliby zakończyć rywalizację. Natomiast dzięki temu, że wiatry zniosły ich nad Kanadę, mieli tam możliwość przebycia znacznie większej odległości, niemalże wzdłuż wybrzeża, a nie w stronę wybrzeża – dodaje autor niedzielnego wykładu.
Zwyciężając pierwszy raz w Pucharze Gordona Bennetta, Hynek i Burzyński przez blisko 40 godzin przelecieli ponad 1300 km. W tym czasie wzlecieli aż na wysokość 6 km, gdzie było już tak mroźno, że kawa zamarzła im nawet w termosach. W krytycznym momencie, gdy musieli szybko wznieść się, aby uciec przed burzą, dzielni Polacy pozbyli się nawet radiostacji, A przydałaby im się ona niedługo później, kiedy zdezorientowani wylądowali w kanadyjskiej puszczy. Przez kolejnych pięć dni przedzierali się przez nią do najbliższego miasteczka i dopiero wtedy świat usłyszał o ich zwycięstwie. Gdy tam dotarli, wycieńczeni i głodni, mieli przy sobie tylko kilka pomarańczy.
Nic dziwnego, że wspominając to wydarzenie, lecz także dwie inne rocznice, do prelekcji muzealnicy dołożyli też specjalną plenerową ekspozycję. – Wystawa jest poświęcona przede wszystkim polskim zwycięstwom w zawodach o Puchar Gordona Bennetta. Także tym, o których mało kto już pamięta, na przykład z 1983 roku, kiedy piloci Stefan Makné i Ireneusz Cieślak wygrali na balonie „Polonez”, uszytym w legionowskich zakładach Aviotex. Pokazujemy również ostatni polski zwycięski lot z 2018 roku, który odbył się w Szwajcarii. Zwyciężyli wtedy Jacek Bogdański i Mateusz Rękas. Gościliśmy ich w muzeum i podpisali się oni też na wniosku o upamiętnienie w Legionowie Zbigniewa Burzyńskiego. W związku z tym ta ulica została jakiś czas temu nadana – mówi dr hab. Jacek Szczepański, dyr. Muzeum Historycznego w Legionowie. Wystawa na muzealnym ogrodzeniu upamiętnia też 65. rocznicę tragicznej śmierci wspomnianego już Franciszka Hynka – jednego z pilotów balonowych, którego dokonania rozsławiły w świecie i Polskę, i Legionowo.