„Władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy!” – każdemu, kto ją zna, te buńczuczna, anonsująca PRL deklaracja towarzysza „Wiesława” musiała w niedzielę przyjść na myśl. Wtedy, gdy usłyszał, co o wyszarpanej dwie kadencje temu władzy tuż po ogłoszeniu sondażowych wyników wyborów mówił jej niepodzielny posiadacz. A raczył on był obiecać swym wyznawcom: „(…) uczynimy także wszystko, co jest możliwe, by mimo wszystko nasz program, mimo tej koalicji, która jest przeciw nam, był dalej realizowany. To nie jest w tej chwili droga zamknięta. Pamiętajcie o tym, że przed nami jeszcze dni walki, dni różnego rodzaju napięć, ale finał w postaci tego, co uczyniliśmy dla Polski, ten finał będzie ostatecznie naszym, ale przede wszystkim Polski zwycięstwem”. Abstrahując nawet od tego, jak sobie ową Polskę nigdy jej nieopuszczający (faktyczny, choć nieformalny) szef kraju wyobraża, takie słowa powinny budzić niepokój. I wzmóc opozycyjną czujność.
Co więcej, tytularny władca rodaków, ten z pałacu – znając marne dla jego poPiSkujących ze strachu kamratów wyniki sondaży – z góry zapowiedział, że misję stworzenia rządu powierzy temu, kto uzyska najlepszy wynik. I słowa raczej dotrzyma, gwarantując tym samym prawej i sprawiedliwej trzódce kolejne tygodnie na robienie chlewu w armii, oświacie, wymiarze sprawiedliwości, czy w państwowych spółkach i spółeczkach. Bądź to pod postacią wyciskania z nich ostatnich soków, bądź wycierania wszechobecnych, klejących się śladów po ich wieloletniej, nałogowej wręcz konsumpcji. Będzie to również dodatkowy czas na próby przekabacania nowych posłów (wciąż jeszcze) opozycji na stronę (wciąż jeszcze) Zjednoczonej Prawicy. A mając na względzie chorobę zawodową polityków, czyli łamliwe kręgosłupy moralne, należy liczyć się z tym, że jeden z drugim czy też jedna z drugą perswazji Jarkowych wojów ulegnie. Wedle speców od naszego zagmatwanego prawodawstwa ostatnie konwulsje biwakowiczów z obozu rządowego na luzie tudzież legalu da się przeciągnąć do prawie dwóch miesięcy. I za tę cyniczną grę na czas żaden sędzia nie wlepi im nawet żółtej kartki. W końcu także po to wielu z nich sami wcześniej wpuścili na boisko.
Reasumując, jakby to napisał sprawny autor szkolnej rozprawki, sianie wśród narodu ksenofobii i nienawiści przyniosło wreszcie gorsze plony. Warto też jednak (i należy) spojrzeć na PiS-owy wynik inaczej. Wciąż mieszka przecież w tym kraju co najmniej 8 mln obywateli wierzących, że Niemiec tylko czeka, aby wziąć ich za twarz, że Unia zabierze im wolność, że potop biedoty z Afryki i Bliskiego Wschodu nadpłynie, by zalać nadwiślański dobrobyt, że Polsce kalafiorem wisi 300 miliardów brukselskich złociszy… Można by tak jeszcze długo. Prędzej czy później trzeba tych ludzi przekonać, że prawdziwy świat wygląda nieco inaczej, niż ten widywany przez nich dotąd w TVP. Część może przejrzy na oczy. A póki co, radujmy się z tego, że aż tylu Polaków uwierzyło w sprawczą moc swego działania i zrobiło użytek z narzędzi do konstruowania demokracji. Oby teraz ta ich wiara uczyniła w tym zmęczonym kraju cuda.