U przeciętnego, praworządnego obywatela, gdy znów dowiaduje się z mediów o staruszce wyrolowanej przez „krewnego” albo „policjanta”, poziom irytacji sięga sufitu. Z brakiem skrupułów i bezczelnością sprawców może się równać tylko ich pomysłowość w wymyślaniu kolejnych patentów na wyłudzenie kasy. Mało komu wpadnie wtedy pod kopułę myśl o tym, że on sam również, i to każdego dnia (ze świętami włącznie), hurtowo jest robiony w bambuko. A przecież jest. Próżno mu jednak, inaczej niż oszwabionym emerytom, szukać ratunku u stróżów prawa. Bo nim, przeciętnym konsumentem, manipuluje się w jego majestacie.
Naczelna blagierka dla mas to oczywiście Jej Wysokość Reklama. W tym miejscu ktoś zapewne oburzy się i krzyknie: „Ależ ona w żywe oczy nie kłamie!”. Owszem, czyni to z rzadka, mocno je natomiast zamydla, nie zdradzając zwodzonemu delikwentowi całej prawdy. On zaś, nawet jeśli domyśla się podstępu, notorycznie wpada w marketingowe pułapki. I trudno, by było inaczej, skoro wokół niego się od nich roi. Weźmy zwykły dzień zwykłego rodaka. Wstaje rano i idzie do spożywczego, aby kupić na śniadanko garść zdrowych wiktuałów. Wszak wybór ma ich tam ogromny! Tyle że na przykład ciemne pieczywo swą barwę zawdzięcza nie mące, lecz karmelowi, zaś mająca być źródłem wapnia mleczna „kanapka” to po prostu ulepiony z cukru granat, który dobrze wpływa jedynie na przychody producenta. Można to wszystko popić nasyconym wita-minami sokiem owocowym, sporządzonym – jak to u matki natury – z wody, ekstraktu i cukru. I już tutaj robi się strasznie. A nie wspomniałem jeszcze o wędlinach… Tak więc pobyt w supermarkecie przypomina trochę występ iluzjonisty – nic nie jest takie, jakim się wydaje.
No dobrze, po śniadanku trzeba udać się do roboty. Najlepiej pachnącym świeżością i kredytem wozem, królem prospektów i spotów. Tylko dlaczego, kuźwa, na setkę pali on dwa litry więcej niż obiecywał katalog, w korkach stoi tak samo jak trabant sąsiada, a extra terenowy napęd kapituluje już na osiedlowym trawniku?! Kiedy mimo wszystko dojedziemy do firmy, role często ulegają zmianie i ofiary konsumpcjonizmu stają się bezwzględnymi drapieżnikami. Handlowcy, bankowcy, prawnicy, politycy – każdy wie, nie znają litości. Ano właśnie, politycy. Gdy człowiek pracy pracę wreszcie opuści, lubi sobie w domu włączyć telewizor. A tam ONI i co kanał, to kanał. Niby drą się o wielu sprawach, ale lud słyszy tylko to, co w eter puszczą dziennikarze. Dzięki temu do rangi tematów wartych wałkowania urastają ekstradycja rodzimego kilera tudzież liczba uczestników grupowej przechadzki przez stolicę. I widz, słuchacz lub czytelnik bezrefleksyjnie się w te sprawy wkręca. Fakt, w odróżnieniu od zrobionych we „wnuka” starców, oszczędności przez to nie postrada. Dzień w dzień traci jednak cenny czas, a ten, jak wiadomo, to też pieniądz.