Od dobrych paru dni kupa mieszkańców naszej planety zajmuje się głównie składaniem bliźnim życzeń oraz ich od nich przyjmowaniem. Czyniąc to najczęściej z napędzanego tradycją rozpędu, bo nie oszukujmy się: zazwyczaj pod zwyczajową, popartą wątłym uśmiechem i wyciętą z szablonu treścią kryje się jedyne szczere w tej scence pragnienie: aby marzenia tulonego właśnie delikwenta wciąż, najlepiej na zawsze, nimi pozostały. Bo kiedy pani Bożenka z działu kadr życzy pani Krysi z finansowego ich spełnienia, to czy na pewno chciałaby tą obłudną, tłustą flądrę widzieć wkrótce z talią osy, gładkim licem i zakochanym facetem u nogi? Na dodatek w roli swej szefowej… A kysz, tleniona zjawo! Nie, nie i jeszcze raz nie! Albo taki sierżant Czesiek, gdy życzy umundurowanemu pryncypałowi „wszystkiego naj”. Czy naprawdę tak gorąco pragnie, by dowódcy jeszcze bardziej urosło ego, a na gaciach zakwitły mu lampasy? A skąd! On te generalskie rojenia generalnie ma tam, gdzie i jego rozkazy. Klepie jednak, niczym profesjonalny wierny w konfesjonale, kilka rytualnych komunałów, bo przecież na przełomie roku postępuje tak każdy.
Czy zatem życzenia są bez sensu? Aż tak daleko w swym ohydnym krytykanctwie się nie posunę. Myślę sobie bowiem, całkiem nawet serio, że szanse na ich realizację są wypadkową szczerego pragnienia jednostki składającej tudzież pozytywnego nastawienia biorcy. I tylko w takim przypadku mogą dobrnąć do szczęśliwego finału. Z drugiej strony, gdy się przez chwilę zastanowić, sedno przesłania tych tysięcy „wszystkiegonajlepszych” treści można by właściwie sprowadzić do zasadniczego ich efektu – dobrego nastroju beneficjenta. Wszak właśnie na niego mają pracować główne z winszowanych nam dóbr: zdrowie, miłość i kasa. Niekoniecznie w wymienionej kolejności. Pomijając tę część doby, gdy z różnych przyczyn zapadamy się w senną nicość, resztę chcielibyśmy spędzać z rozpromienionym obliczem. Jasne, co człowiek, to i inne wywołujące „banana” zjawiska. Jednak świetne samopoczucie – bez względu na to, kto i co je powoduje – stanowi słodziutką śmietankę, którą należy zebrać z całego wiadra wigilijnych i noworocznych życzeń. Niekiedy, jako się rzekło, już na wstępie skwaśniałych.
Cóż zatem czynić, aby móc każdego dnia jej kosztować? Sugeruję cieszenie się drobiazgami. Nie od razu milionami na loterii i miss globu u boku, ale spokojną zmianą w fabryce, nową kiecką albo dłuższą niż zwykle wymianą spojrzeń z fajną sąsiadką – z tego też warto czerpać satysfakcję. Po pierwsze, nigdy nie wiadomo, który nasz dzień jest ostatni, po drugie zaś, pozytywne myślenie naprawdę może zdziałać cuda. Weźmy takiego mnie. Już jako osesek marzyłem o tym, żeby na pokarm zarabiać pisaniem. I co? Ano od dwóch dekad ssę sobie bujną pierś „Miejscowej”, ostatnio nawet na weekend. Dla optymisty taki wyczyn to żaden cud, lecz kaszka z mleczkiem. Pożywna, nawet gdy nie osładzają jej życzenia.