Jest takie mądre, bezbłędne w swej trafności powiedzenie: gdyby młodość wiedziała, gdyby starość mogła… Mądre, choć nie dla każdego (z uwagi na długość stażu w ciele homo sapiens) zrozumiałe. Nastolatkom oraz „dorosłym” po dwudziestce wyda się ono zapewne bez sensu, gdyż ludzie z ich przebiegiem są przekonani, że wszystko wiedzą najlepiej, a cały świat przestępował z nogi na nogę w oczekiwaniu na ich narodziny i lada chwila zaoferuje im to, co ma najlepszego. Niech małolatom będzie, właściwie każdy człek – z mniejszymi bądź większymi powikłaniami – tę stosunkowo niegroźną chorobę przeszedł. Szczepionki na młodzieńczą naiwność tudzież egocentryzm dotąd nie wynaleziono i pewnie również w przyszłości nikt nie będzie się tym kłopotał. Zwłaszcza że koncerny farmaceutyczne skupiały się ostatnio latach na faszerowaniu ludzkości specyfikami na inne wirusisko, ponoć bardziej niż mózgiem zainteresowane płucami. Szczęśliwie większość ziemian z pożółkłymi metrykami (oprócz tych, którym owa młodzieńcza dolegliwość towarzyszy stale) zdążyła się z czasem dowiedzieć, ile kiedyś nie wiedzieli, a co gorsze, pożałować, że na wykorzystanie części zdobytych wiadomości jest już odrobinę za późno. Cóż, mało komu udaje się zdążyć ze wszystkim. Próbować, jak w pewnym rosyjskim powiedzeniu o strategii użytecznej przy męsko-damskich podbojach, jednak trzeba.
I tak oto krajowi seniorzy, jak Polska długa i szeroka, skoro – jako też ona – jeszcze nie zginęli, zaczęli swego czasu sięgać po indeksy, aby w przypisywanym im powszechnie trzecim wieku zdobyć pierwszorzędne wykształcenie. Już nie, niczym za młodu, ku uciesze familii oraz pracodawcy, lecz z czystego, dobrze pojętego egoizmu – dla siebie. Owszem, różna bywa owa wiedza, bo i różne są emerytów potrzeby. Można zgarnąć dyplomik z języka obcego, można też postawić na swojskie pichcenie albo robótki ręczne. Jedno jest pewne: przez kilkanaście lat oferta wielu krajowych uniwerków senioralnych (z tym legionowskim włącznie) mocno się rozwinęła, coraz lepiej wypełniając studentkom i studentom okres, kiedy wbijać sobie coś do głów mogą wyłącznie dla przyjemności.
Jest jednak coś, co większość dojrzałych studentów wydaje się łączyć: chodzi o głód sceny lub chociaż uprawiania czegoś związanego z szeroko pojętą sztuką. Głód nie z głodu, dla zarobku, lecz pro bono. Popularność wszelkiej maści zajęć artystycznych każe przypuszczać, że tak jak kiedyś Polak nosił w plecaku buławę, tak teraz taszczy pędzel, jakiś instrument lub nuty. A fakt spędzenia etatowego życia na posadzie księgowej, mechanika, ekspedientki czy żołnierza był jeno mało znaczącym preludium do czekającej na wyrolowanych z tych ról osób kariery w lokalnym szoł biznesie. Z naciskiem na dający tak wiele frajdy szoł, rzecz jasna. Ech, gdyby młodość mogła to wiedzieć przed starością…