Tak jak nie dyskutuje się o gustach, tak trudno też oceniać czy krytykować obywatelskie preferencje wyborcze. Fakty są takie, że w II turze samorządowej elekcji w Legionowie więcej głosów otrzymał Bogdan Kiełbasiński i to on przez pięć lat ma prawo zajmować główny gabinet w miejskim ratuszu. Jego poprzednik, prezydent Roman Smogorzewski, sprawował swój urząd przez 22 lata.
Po przeliczeniu głosów, jakie mieszkanki oraz mieszkańcy oddali w pierwszej turze wyborów samorządowych (7 kwietnia), okazało się, że Legionowo (z frekwencją na poziomie ponad 54%) dołączy do sporo ponad siedmiuset krajowych gmin, gdzie konieczny będzie dodatkowy pojedynek dwójki kandydatów na stanowisko jej włodarza. Z wynikiem 44,02% (8878 głosów), blisko dwukrotnie wyższym od konkurenta, przystąpił do niego urzędujący prezydent miasta Roman Smogorzewski (KW Porozumienie Samorządowe, popierany przez PO). W zaciętym wyborczym boju z kandydatem PiS-u Andrzejem Kalinowskim (21,26%, 4491 głosów) status pretendenta wywalczył namaszczony przez lidera Trzeciej Drogi Bogdan Kiełbasiński (22,94%, 4847 głosów). Jedyna w stawce kandydatka, Ewa Milner-Kochańska (KWW Ewy Milner-Kochańskiej), z poparciem 13,77% (2 910 głosów) mogła się tej walce o prezydenturę tylko przyglądać.
To samo, nawiasem mówiąc, robiło też wielu mieszkańców Legionowa, ciekawych czy po ponad dwóch dekadach personalnej stabilizacji będą musieli uczyć się nazwiska nowego prezydenta. Szczególnie tych, którzy – mając pewność jego ponownego wyboru – w ogóle nie pofatygowali się na głosowanie. Trudno więc się dziwić, że to głównie Roman Smogorzewski nawoływał w kampanijnej dogrywce do pójścia na wybory, świadomy roli, jaką może odegrać w nich frekwencja. Politolodzy i znawcy tematu wiedzą to bowiem od dawna: sam tylko tzw. demokratyczny obowiązek, jeśli nie jest podszyty dążeniem do zmiany istniejącego status quo, stanowi słabą motywację do skorzystania z prawa głosu. Co innego gniew oraz złe emocje. Te zaś, zwłaszcza w „doliczonym czasie gry”, zalały Legionowo tak, że można było brodzić w nich po kostki. Hejtu i złośliwości, serwowanych głównie za pośrednictwem zapewniającego anonimowość Internetu, nie szczędzili sobie zwolennicy obydwu kandydatów. O ile jednak w przekazie Romana Smogorzewskiego raz po raz pojawiały się jakieś inwestycyjne bądź reorganizacyjne konkrety, stronnicy Bogdana Kiełbasińskiego skupiali się raczej na ich totalnej negacji, niż eksponowaniu mających przekonać wyborców pomysłów własnego kandydata na prezydencki urząd. Powodów takiej postawy można się jedynie domyślać.
Tak czy inaczej, 21 kwietnia cała ta bitwa na głosy musiała zostać rozstrzygnięta. No i się rozstrzygnęła. Chociaż za sprawą jednej z obwodowych komisji Legionowo jeszcze raz wyraźniej zaistniało na mapie kraju, najpóźniej ze wszystkich gmin przesyłając ostatni protokół do Państwowej Komisji Wyborczej. Inna sprawa, że jeszcze zanim on tam dotarł, śledzące komunikaty PKW (i korzystający z umieszczonych w poszczególnych komisjach swoich ludzi) sztaby obu kandydatów de facto znały już zwycięzcę. Osiągniętej wcześniej przewagi głosami z jednej zaledwie komisji Bogdan Kiełbasiński stracić bowiem nie mógł. I to on, z wynikiem 51,92% (9010 głosów), został w legionowskiej dogrywce zwycięzcą. Prezydent Roman Smogorzewski, przy frekwencji wynoszącej niespełna 44%, uzyskał 48,08% poparcia (8342 głosy), co oznacza, że o marzeniach o zrealizowaniu kolejnych pomysłów na rozwój rodzinnego miasta i co za tym idzie – dokończeniu swojej służby dla mieszkańców Legionowa musi zapomnieć. Albo też, w co wierzą jego zwolennicy, odłożyć je na później.