„To jest ta słowiańska brać, lubi dużo pić i spać” – śpiewa w jednym ze swoich przebojów grupa Enej. Lecz nawet jeżeli, jak w powyższej piosence, nasi rodacy preferują dwie wspomniane czynności, dzięki Legionowskiej Majówce z powodzeniem mogli o nich zapomnieć. Zwłaszcza za sprawą wydarzeń, które działy się na scenie, stanowiących ciekawą alternatywę dla zwyczajowego w długie weekendy, uprawianego przez rodaków siedzenia przy grillu.
Jednym z głównych muzycznych magnesów był w miniony piątek (3 maja) Oskar Cyms. Chociaż młody wokalista zawitał do Legionowa tuż po przebytej anginie, jego liczni miłośnicy z pewnością dostali to, co chcieli. – Jak jechaliśmy tutaj, to trochę obawiałem się o moją kondycję na koncercie. Na szczęście zawsze jest taka dawka adrenaliny i taki dobry odbiór, jak widzę tych wszystkich ludzi pod sceną, którzy śpiewają moje teksty, to jakoś to mnie niesie. Jestem bardzo zadowolony z koncertu, cudownie mi się dzisiaj grało. Rozpoczynamy dzisiaj sezon, to jest tak naprawdę pierwszy plenerowy koncert w 2024 roku, no i jestem mega zadowolony z tego, jak otworzyliśmy ten sezon. Mam nadzieję, że będzie tak dalej – nie ukrywa Oskar Cyms.
Wprawdzie 23-letni wokalista jest dopiero na starcie do wielkiej kariery, zdążył już jednak dorobić się sporej rzeszy fanek (tych ma, co zrozumiałe, więcej…) oraz fanów. W sporej liczbie pojawili się też oni w Legionowie, razem ze swoim idolem śpiewając teksty jego znanych na pamięć przebojów. – Piszę to, co po prostu przyjdzie mi na papier. Pomaga mi przy tym moja cudowna ekipa, z którą produkowałem pierwszą płytę. Aktualnie pracuję nad drugim albumem i oni też mi w tym pomagają. Jestem gdzieś tam na początku tej swojej drogi, więc ich cenne wskazówki są dla mnie drogowskazem. Nie wiem, czemu tak to wszystko trybi. Ja się po prostu cieszę, że jest taki odbiór, chcę robić coraz lepszą muzykę i coraz bardziej spełniać się w tych utworach.
Korzystając z okazji, zapytaliśmy Oskara Cymsa o jego patent na realizację artystycznych, a zarazem zawodowych marzeń. Bo co do tego, że właśnie się one spełniają, ani on, ani rosnąca rzesza jego wielbicieli nie mają najmniejszych wątpliwości. – Może to zabrzmieć trochę sztampowo, ale po prostu róbcie swoje. Jeśli ktoś wam powie, że się nie nadajecie, a wy czujecie, że chcielibyście to robić, więc spróbujcie. Wszystkiego idzie się nauczyć i jeżeli tak naprawdę się na coś zaweźmiecie, poświęcicie się, oddacie się temu w stu procentach, to wszystko jest przed wami. Tak więc po prostu róbcie swoje, róbcie to, co czujecie – radzi początkującym wykonawcom Oskar Cyms.
Robią tak, i to już od ponad dwóch dekad, chłopaki z zespołu Enej, czyli głównej muzycznej gwiazdy Legionowskiej Majówki. Na scenę pod Areną weszli oni, podobnie jak Oskar Cyms, pełni werwy przed ruszającym właśnie letnim sezonem koncertowym. – To bardzo fajne uczucie, jest w nas dużo emocji, ponieważ dzisiaj jest pierwszy plenerowy nasz plenerowy koncert w tym sezonie. Pogoda jest dzisiaj iście letnia, więc nie możemy się doczekać wyjścia na scenę. Jesteśmy tutaj po wydaniu nowej płyty, po trasie klubowej, zwarci i gotowi do sprawdzenia siebie w nowym sezonie – mówi Piotr Sołoducha, wokalista zespołu Enej. – Jesteśmy maksymalnie naładowani dobrą energią, reakcjami ludzi, którzy nas słuchali, więc jesteśmy gotowi na plenerowe koncerty, które też mają w sobie przecież pewną magię. Magię takiej mobilizującej niepewności co do ludzi słuchających nas może i przypadkowo, których chcemy zachęcić do tego, żeby w jakimś sensie polubili naszą muzykę, dzięki czemu zdobędziemy nowych fanów. Tak więc jest to fajne wyzwanie – dodaje basista i wokalista Mirosław Ortyński.
Zarówno duża liczba publiczności, jak i żywiołowy odbiór Enejowych hitów wymownie świadczyły o tym, że temu wyzwaniu zespół z Olsztyna sprostał. Luz i sceniczna żywiołowość, w połączeniu z pięknymi, czerpiącymi z muzyki folk melodiami, już od pierwszych nut podbiły również legionowską publiczność. – W naszym przypadku wychodzi na scenie żywioł. Zawsze staramy się odnaleźć w sytuacji danej imprezy, sprawdzić, czy publiczność jest chętna do zabawy. Zawsze też staramy się nawiązać jakąś interakcję i wykorzystać tę publiczność w stu procentach, no i poprzez muzykę dodać jej energii – mówi Piotr Sołoducha.
Mając korzenie polsko-ukraińskie, członkowie zespołu Enej usiłują przypominać ludziom o trwającej za naszą wschodnią granicą wojnie. Czyniąc to zarówno przez wzgląd na swoje muzyczne pochodzenie, lecz także wpływ, jaki ewentualna porażka napadniętej przez Rosję Ukrainy może mieć wpływ na przyszłość naszego kraju. – Chyba jesteśmy dowodem na to, że Polacy z Ukraińcami umieją razem robić fajne rzeczy. Wspólnie, w pokoju i miłości, w grupie i w zjednoczeniu. Dążymy to tego, żeby chociaż w małym stopniu to połączenie rozszerzyć. Na tyle, na ile możemy – przyznaje Mirosław Ortyński. A główny wokalista grupy Enej dodaje: – Robiliśmy to na każdym z dotychczasowych koncertów klubowych i podczas koncertów plenerowych również będziemy o tym przypominać. Tam jest wojna, ciągle giną ludzie, ciągle walczą o swój kraj oraz kulturę, a my nie możemy o nich zapomnieć. Mimo tego, że taka już jest natura ludzka, że przechodzimy obok tej wojny i zaczęliśmy już traktować ją jako codzienność. Naszą misją jest więc przypominanie ze sceny o tych wydarzeniach, aby o nich nie zapominać i pamiętać, co się dzieje u naszych wschodnich braci, w państwie, które graniczy z nami. Mamy więc nadzieję, że podczas tegorocznych koncertów będziemy przekazywać ludziom mnóstwo energii, ale też przypominać o całej tej sytuacji.
I jeden, i drugi cel, sądząc po piątkowym koncercie, muzykom z Eneja udało się osiągnąć.